Chwilkę mnie nie było, ale czasami trzeba sobie dać na luz, poleżeć na Słońcu i zostawić komputer w domu. Wyjazdy, wyjazdy. Bardzo gorąco i wakacje. Nie muszę tłumaczyć, czemu nie zabrałam ze sobą komputera :)
O płynie micelarnym Lirene Youngy 20+ słyszałam i czytałam wiele razy. Podejrzewam, że najbardziej ciekawa z całego produktu są drobinki. Mnie właśnie one skusiły. Coś innego, weselszego, niż tylko przezroczysta woda w plastiku. Osobiście uwielbiam opakowania produktów Lirene, za schludny wygląd i to genialne wcięcie na kciuka. Pojemność produktu to 200ml, a cena okolice 15 złotych.
Drobinki, bo to największy bajerek tego produktu, są kolorowe, malutkie i dość twarde. Powinny być bardziej miękkie, bo kiedy chcę przetrzeć nim oczy od razu zostają na powiekach. Z obawy bezpośredniego kontaktu z gałą rozgniatałam je najpierw na twarzy, albo palcem.
Produkt bardzo ładnie pachnie, delikatnie. Jest to zapach kemu do twarzy, lekko kwiatowy. Nie drażniący i nie utrzymujący się na twarzy zbyt długo.
Micel w kontakcie z twarzą jest bardzo przyjemny. Nie podrażnia, nie szczypie i nie ściąga. Nie powiedziałabym, że nawilża, bo id tego jest krem, ale pozostawia twarz miękka i delikatną. Nie zostawia tłustego filmu, jest niewyczuwalny.
Demakijaż, to nie jest jego mocna strona. W sumie zmyć nim tusz jest trudne, a co dopiero cały makijaż. Służy mi raczej za tonik, który ma doczyścić jakieś resztki. W tym celu sprawdza się naprawdę świetnie.
Podsumowując. Produkt dość udany, ale ja nazwałabym go tonikiem, nie micelem, bo nie spełnia funkcji demakijażowych. A w moim rozumieniu płyn micelarny powinien usuwać makijaż. Miło się na niego patrzy, krzywdy nie robi, więc można polecić.
Pozdraiwma :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz